Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
140

dając, ujrzał Karol dyscyplinę która zsunęła się na ziemię.
Modlił się tak zatopiony w Bogu, długo, Karol poklęknął u drzwi...
Gdy zwolna podniósł głowę, okiem pełném łez spojrzał na Karola jakby znowu wzywał jego pomocy, gdyż o swéj sile wstać nie mógł. Przystąpili razem z braciszkiem, który oczekiwał także u drzwi przemkniętych w korytarzu...
— Weźcie mnie pod ręce obie, rzekł... tak się powłokę przy pomocy waszéj... dojdę jeszcze i na łoże moje powrócę... Ale Bóg zamknął usta moje i nie dał mi rzec do was tylko dwa słowa... ostatnie.
Tak zawieszony na ramionach Karola i braciszka furtyana, wyszedł zwolna starzec, rozkawszawszy aby mu święconą wodę, kropidło i stułę do wrót przyniesiono. Rozbudzonych kilku księży szło za niemi.
Raz jeszcze pokląkł i modlił się przed krucyfiksem w korytarzu...
Brzask dnia wiosennego różowił niebo na wschodzie, gdy po nad mur opasujący cmentarz klasztorny wszedłszy po wschodkach z towarzyszami, zjawił się starzec siwobrody... wojsko sta-