Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
127

słany z Żytomierza.. podpomagał sam do kłamstwa.
— Jadę... jadę z Łabunia... bo ja tu u pp. Nowowiejskich las kupuję... Przywożę panu ukłony od X. Dołhorukiego, od p. Brygadyera... ode wszystkich... A cóż tu u jaśnie pana słychać?
— Ale ba! u nas tu nie jedno słychać, o czém nie trzeba gadać! rzekł Kopeć.
— Jakto przedemną! dlaczego?
— Przed waćpanem.. ba! ba! i wać pan zdradzić gotoweś, choćby ze strachu.
— A nie! ja! zdradzić... przerwał kupiec — ja? czy JPan może mnie o to posądzać?
— E! e! nie wiem jaki z Waćpana polak... a wątpię żebyś był wielki patryota...
— Ja? Zinberg się zmieszał — proszę mnie téj krzywdy nie czynić... czemużbym nie miał być patryotą... czy to u mnie moskale mało pieniędzy nabrali!
Kopeć się uśmiechnął, argument był w istocie przekonywający.
— O! u nas, panie Zinberg... słychać różne rzeczy! począł brygadyer umyślnie, WPan wiesz że w Polsce rewolucya, że cały kraj na nogach, moskali precz baby pędzą miotłami... no, nam