Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
114

téj niebezpiecznéj misyi niemam nikogo.. Trzeba ze szpon Moskwy ratować okruchy wojska naszego.. nie tyle idzie może o ludzi, co o sławę żołnierza polskiego..
— Będę ci posłusznym, a że chwile drogie, jutro więc dodnia wyruszę z Lipska i najprostszemi drogami na Wołyń podążę.
Noc już była późna, rozstali się dwaj towarzysze, ledwie mając czas kilka słowy przypomnieć sobie amerykańskie przygody. —
Karol po długim swym wypoczynku w Sarnowie, pchnięty teraz został z trudném poselstwem na drugi kraniec Polski.


Leniwo przychodziła wiosna, chociaż ją już w powiewie powietrza czuć było, drzewa stały jeszcze jakby głuche na cieplejsze słońca promienie.. a kwiatek gdzieniegdzie wychyliwszy główkę z ziemi mdlał zmrożony rosą poranka.. Bociany już były przyleciały i wychudłe, u ciepłych krynic szukały pożywienia; jaskółki kręciły się w obłokach, skowronek ś. Agnieszki dzwonił na wielką uroczystość zmartwychwstania — a ziemia stała wciąż jeszcze na pół odziana kożuchem lodu i śro-