Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
92

Przechodząc dziedziniec obrócił Karol oczy na stary uśpiony dwór; zdało mu się, — ale to było złudzenie, — że z okna na górze cień jakiś się wysunął i ręka z chustką powiała... Nie! Któżby go mógł dojrzéć w tych ciemnościach?
W stajni, dziwna rzecz, konie zastali gotowe; nie wiedzieć kto je bez rozkazu posiodłał... to była zagadka.
Staszek, trochę po wiejsku przesądny, zląkł się. — Złą to czy dobrą było wróżbą?
Jeszcze kroków parę a między tym światem cichym, któremu zegar wybija powolne godziny, a nowym, dzikim, strasznym, nieznanym stanie przepaść nieprzebyta....
Dosiadłszy szpaka, odwrócił się Karol ku dworowi..
— Żegnajcie mi! żegnajcie! zawołał w duszy; niech błogosławieństwo Boże spoczywa nad wami, kochany dziadzie, rodzice i ty — gwiazdeczko moja! Niech nic spokoju waszego nie zakłóci!
Rzucam wszystko dla Boga i ojczyzny.... i nie wrócę! o! nie wrócę, chyba bezsilnym kaleką lub zwycięzcą.... a może nigdy!!!


Spiął konia ostrogami i nie odwracając już