Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/357

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
355

nieustraszonéj odwagi i nieraz ale podwakroć zatkniętego na okopach sztandaru.
Gdy głos Pułaskiego dał się słyszeć, cały oddział jednym duchem natchniony, jako mąż jeden rzucił się wskazaną drogą. Wódz leciał przodem..
Ale drogą nazwać nie godziło się przesmyku, którym się puścili.. była to wązka luka wśród okopów, rowów, zawalona trupami, zryta kulami, przez którą przedzierać się było potrzeba. Oddział szczupły jazdy georgijskiéj rzucił się za Pałuskim w tropy.
Zrozumieli wszyscy, widząc anglików wycieczkę, że myślą Pułaskiego było po za niemi wedrzéć się do twierdzy i miasta.
Są chwile w życiu i boju, które spotęgowują człowieka; czuje on w sobie naówczas siłę nie złomną, piersią by gruchotał mury, szablą płatał olbrzymy, tchem by obalał szeregi. —
Rozum nim już nie kieruje, głowa się pali, serce bije, szał ogarnia — a śmierć niknie z oczów, jak gdyby męztwo dawało nieśmiertelność. —
Z taką wściekłością i żądzą, w szalonym pędzie czwałem rzucili się ochotnicy ku twierdzy — oddział toczył się ściśnięty, zbity, na czele z po-