Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/310

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
308

— Co za szkoda, że ja was zaraz do Pułaskiego zaprowadzić nie mogę, rzekł Karol... ale mam sprawę pilną, muszę dojechać do Lamberton... za pół godziny spodziewam się być z powrotem. Jedzcie wprost ztąd... a z placu wam każde dziecię dom Pułaskiego pokaże, bo go tu znają i imie nawet wymawiać się nauczyli.
— I szanować go! dodał żegnając Kościuszko.
— A któżby, poznawszy go, nie szanował, nie kochał, nie wielbił — zawołał Karol. Mało takich ludzi, jak on, miała Polska, a wysłała go zbierać laury za atlantykiem...
— No! w drogę, w drogę i co najrychléj z powrotem! rzekł Kościuszko...
— O! pospieszę pewnie, bo przybycie wasze dla nas, to uroczystość, jakiejśmy nie mieli!
— A! a dla mnie! widzicie, żem przybył umyślnie, aby swoich zobaczyć, język nasz, tę najsłodszą sercu muzykę usłyszeć..
Każdego wyrazu dźwięk śpiewa mi w duszy pieśnią młodości i nadziei.. Ale dość! dość, na koń i w drogę..
Karol piorunem popędził do księdza po opłatki. —