Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
248

czą, któréj skarlała i ostygła Europa nie mogła dać wyobrażenia.
Droga wiodąca do Wilmingtown wkrótce wprowadziła ich w mokre rzek zbiegowiska, jeziora i moczary, gęsto cyprysami zarosłe.. Nie płoszony zwierz dziki zrywał się z pod nóg przechodniów; nad głowami ulatywało zdumione ptastwo pomalowane we wszystkie tęczy kolory.. Ukazywały się nareście wybujałe, poplątane lasy, pierwsi mieszkańcy téj ziemi, pnące się ku niebu śmiało, oczepione wieńcami roślin, okryte więzami wina dzikiego, z czołami strojnemi w wonne ogromnych kwiatów bukiety.. U nóg ich gnijące cedrów olbrzymich kłody, rozmiarem swym pisały dzieje wieków, które przeżyły.. Wszystko tu było podziwem i zachwytem, choć często i kraj własny się przypomniał niespodzianie..
Nieraz podróżni stanęli wpatrując się, rozpoznając klony, jodły i sosny, rodzone siostrzyce tych, za któremi tęsknili na drugiéj półkuli.
Karol szczególniéj z młodzieńczą żywością podziwiał, cieszył się, unosił; dla niego był to kraj snów i powieści, nagle rószką czarodziejską stworzony. — Ta cisza lasów, te cienie czarne ich wnętrzów, w które rzadko złoty promień słońca