Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
209

Strawić go tylko do dziś dnia nie mogą...
Rozproszone dzieci, jak po zburzeniu Jerozolimy, lud niegdyś wybrany — pociągnęły na tułactwo wiekowe...


Było to w drugiéj połowie Sierpnia 1777 roku.
Na rozkołysanych falach Oceanu Atlantyckiego, zgubiony wśród niezmiernych przestrzeni, sam jeden na całym widnokręgu — biegł ku brzegom Nowego Świata, statek francuzki, La belle Louise.
Wieczór się zbliżał, powietrze duszne było i gorące, słońce piekło jak ogniem, na umysłach i ciałach ciężąc ołowiem, chociaż chwilami zrywał się wiatr silny, lecz parny i rozpłomieniony, dodawał żaru nie chłodził.
Majtkowie ściągali żagle powoli. Mimo że niebo jasne było jeszcze i wypogodzone szeroko, ale dla doświadczonych oczów marynarzy zwiastowała się już burza nadejść mająca nocą... kilka smug ciemniejszych, kilka kłębiastych obłoków rozściełało się w dali na jaskrawém niebie zachodu.
Ptastwo morskie niespokojnie latało dokoła