Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
208

Któż zliczy!
To pierwsze tułactwo polskie było jeszcze pełném nadziei; nikt nie rozwiązywał sakiew podróżnych i nie siadał do pracy; czekano u drzwi Polski cudownego jutra.. Tułactwo to niemiało jeszcze téj nędzy i goryczy jakie się czuć dały następnym — nigdzie nie odmawiano przytułku, wszędzie zmuszano się do współczucia, nie okazywano obawy, o gościnność była, jeśli nie serdeczną to głośną i pokaźną.
Wędrowcy na każdy powiew wiatru od ojczyzny zrywali się, sądząc że wieść swobody przyniesie i starzeli się tak po gospodach, na popasach; marli w oczekiwaniach. Ale głód przynajmniéj nie doskwiérał, a nadzieje tak jeszcze były żywemi!
Zdawało się, że ten bezprzykładny dramat rozdarcia kraju, który rozbrojono naprzód, aby mu siłę odebrać — któremu dano króla porcelanowego, aby go jedném trąceniem dłoni rozbić można — wywoła oburzenie, zawezwie świat do sądu przysięgłych na zbrodnią. W tysiącu obrazach i pamfletach rozeszła się po świecie historya rozbioru Polski, ale ten placek królów, jak go nazwali Anglicy, spożyty został bez przeszkody.