Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
204

zabiegł pod biegun północny, o nieznanych marząc światach, o wyrąbanych królestwach i podbojach, które mu może powieści Dzierżanowskiego w bujnéj wyobraźni zasadziły.
Tam pod śniegami Sybiru rozpoczynała już Moskwa kolonizacyą niewoli, głodu i nędzy, ów nieludzki rozsadnik nieszczęścia, któremu każdy stan, wiek i niedola, każdy rok przez secinę lat miał dostarczać nowych ofiar. Senatorów, kapłanów, niewiasty, dzieci, najwyższą cnotę skuwano ze zbrodnią śląc na śmierć, aby ją zohydzić i utopić w bezcześci.
Kto raz dostał się w ten kraj nocy i śniegu, cudem chyba wyrwał się z niego na światło Boże; jak Beniowski jak Kopeć, jak ów Thesby de Bellecourt, jak Bazylian Ochocki... Upior co powracał z tego świata umarłych, niósł powieść o nim jak bajka straszną i cudowną...
Sypały się groby w nierozmarzającéj ziemi wykute, przechowującéj zarówno mammuty dla naturalistów i ofiary katów na sąd Boży.
Bez wojny, bez sądu, w ciche wieczory zimowe zajeżdżały kibitki pod spokojne dwory i przez tę niby wolną jeszcze ziemię rzeczypospolitéj — całą, niepodległą!! wieźli siepacze