Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
184

— Słuchaj cierpliwie — ze smutkiem odparł Pułaski. Częstochowa nie lada jest twierdzą i nie samą twierdzą tylko którą na łup ruinie dać można. Barski zameczek czém był inném. Berdyczow wszakże poszanować przyszło dla Matki Boskiéj, cóż dopiero to miejsce, które do milijonów, do całéj Polski należy...
Tak jest, przyjacielu.. Częstochowę oddać musimy.. Gdyby była iskierka nadziei, że się utrzymamy, że ocalim.. lecz napróżno się łudzić. My z tysiącem zostaliśmy jedni jedyni.. garść.. odrobina.. święte mury te obroniły nas od zagłady...
Ja.. ja muszę was porzucić! muszę odejść, dla wszystkich przebaczenie łatwe.. mnie uczynili królobójcą, aby we mnie zohydzić i pokalać konfederacyą. Za królobójcę! o Boże!
Westchnął Pułaski.
— Wiem, że załoga cała, gdy ja wyjdę, znajdzie łaskę, ucieszą się, że ostatnich Barskich żołnierzy zmienią w pospolitych ludzi...
— A coż z wami? spytał Radzimiński, cóż wy myślicie?
— Ze mną — co da Bóg! nie wiém! pójdę gdzie poniosą, oczy; abym widokiem mojéj