Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
163

kownik — nie pora pytać i nie wolno tłumaczyć.. jedźmy, są rzeczy niezbadane.. i cudowne.. nawet tam gdzie Bóg twarz swą odwracać się zdaje.
Wciąż tedy poprzedzani tętnem koni niewidzialnego oddziału, który szedł przed niemi; zbliżali się ku Jasnéj Górze.
Wysoka wieża i mury twierdzy coraz wyraźniéj, olbrzymiejąc malowały się na niebie.. Na wieży w szczycie błyskało światełko jakby gwiazda nad koroną Matki Boskiéj.. drugie jaśniało na ścianie kaplicy.. zresztą mury były czarne i puste. U podnóża ich miasteczko opuszczone, domy porozwalane, kominy stérczące na pogorzeliskach, ziemia poryta kulami, poprzerywane rowami.. wygasłe ogniska, stosy gruzów i popiołów.. pokryte nocą stanowiły obraz straszliwego smutku i majestatu zarazem. — Czuć było że o tę opokę obiły się szturmy wściekłe, że ta ziemia przesiąkła była krwią ludzką i poryta grobami. —
Pomimo trudności pochodu, które z każdą chwilą się pomnażały, przewodnik szedł coraz żywiéj, coraz bardziéj zdając się rozgorączkowany i gnany pospiechem niewysłowionym.. Ten szał z jakim pędził, dawał mu jasno widzenie dziwne drogi, którą w pośród gruzów i zawad wynajdy-