Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
162

Na pagórek wyszedłszy gdy już czarna noc się stała, a w przepaścistych głębiach niebios gwiazdy tylko świeciły, przodem na drodze dał się słyszeć tentent jazdy. Skiba jako żołnierz, poznał, że szedł oddział znaczny z kilkuset koni złożony, spiesznym krokiem w kierunku twierdzy. Obawiając się by to nie była nieprzyjacielska kolumna, Skiba przystanął, milczący nasłuchując..
Poczuwszy to żebrak, wstrzymał się także, sparł na kiju i twarzą ku niemu odwrócił.. Pułkownik pytać go jednak nie śmiał.
— Człowiecze stary, którego Bóg tysiąc razy od śmierci ocalił — odezwał się przewodnik — pytam cię dla czegoś małego serca i wiary? Oto czytam jak w książce w myśli twéj iż ci tam tętni nieprzyjaciel.. a szczęk i wrzawa, którą ty słyszysz i ja słyszę.. znana mi jest i wiadoma.. Ten to powraca do któregom jest posłany, wraca posłuszny rozkazom.. krok w krok za nim i my do twierdzy podążym..
Rzekł i począł iść żywo.. Skiba z głową spuszczoną jechał posłuszny.
— Kto jest ten dziwny człowiek? spytał po cichu Karol dosłyszawszy jego mowy.
— Dowiesz się późniéj — odparł cicho puł-