Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
151

Wiosna była piękna, a wpośród brzóz zielono rozpuszczających na rozdrożach, przy wsiach, stały Drewiczowskie i Salderna szubienice, a na szubienicach pod pozorem konfederatów i ich wspólników wisiały trupy ludzi nieznanych... Psy głodne wyły u ich stóp, krucy padali na czaszki i wydzióbywali oczy.
W Warszawie bale po balach następowały, król się cieszył znaczném uspokojeniem kraju, Poniński gotował do sejmu... kilku ludzi na męczeństwo...
O karto żałobna dziejów naszych, któż cię — napisać potrafi? Z palmą dla jednych, z piętném hańby wiekuistéj dla drugich... stać musi historyk i znaczyć zbrodniarzy i płakać nad ofiarami.
Sprawa poczęta w Barze dogorywała, wojska trzech mocarstw zwolna, cicho, posuwały się w głąb kraju. Reszty pułkow Królowéj, reszty krzyżowych rycerzy poddawały się przemagającym siłom; rozbrojeni szli płakać na zgliszcza domowe, albo na wieczne wygnanie, lub do trumien na sen — z marzeniem o ojczyznie.
Cichy wieczór téj wiosny wiał niewymowną świeżością, rosa spadała na trawy i kwiaty, wiatr