Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
122

Karol stał a patrzał, potém mu się same zgięły kolana i ukląkł modląc się po cichu. — Ale z krucyfiksu oko jego mimowolnie pociągnięte szło na tego starca poważnego, który w blaskach ogniska chwilami promieniał jak święty.
Z cieni dalekich głów kilka ciekawie wyjrzały.. ale ich oczy tylko groźne i wąsy długie mignęły w dali i znikły.
Cisza była w pieczarze, tylko oddechy śpiących, jakby niewidzialnych duchów podziemnych stłumione jęki, obijały się o uszy.. czuć było że szły z piersi znużonych, zbolałych.
Starzec pochylił głowę, uderzył się trzykroć silnie w piersi i powstał powoli. Postać to była potężna, rycerska, czoło posępne, szerokie ale spokojne choć poorane, oczy jasne, usta łagodne, przecież nie śmiejące się zbytnio gwoli światu i ludziom.
— Oto — podróżny, rzekł głos z za Karola, który podniósł się z ziemi — wzięła go placówka w dolinie.. było ich dwóch.. Stary patrzał długo.
— Kto? z kąd? dokąd? odezwał się spokojnie.
— Jestem Pluta ze Skały — jadę zaciągnąć się do konfederacyi.