Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tryumf wiary.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ojca i babki starej, Dobrogniewy, co się z nim działo w czasie długiej niewoli, odpowiadał jakoś nieśmiało, ciemno i niewyraźnie, i łatwo było poznać, że mu tam trochę serca zostało u ludzi, do których przywykł, bo na obyczaj i na ich wiarę, jakoteż i na życie z nimi nie narzekał wcale, a chwalił wiele rzeczy, które tu były w ohydzie, potęgę zaś cesarzów i książąt tamtejszych przedstawiał jako wielką i straszną. Pomimo tej zmiany syna stary Luboń cieszył się nadzieją, że jego Włast ukochany odzyska pomiędzy swymi dawną swobodę i dzielność, i to też głównie spowodowało do sproszenia na biesiadę sąsiadów. Już kilku z bliższych znajomych przybyło i rozmawiało w podwórku z gospodarzem, na syna spoglądając, a żaląc się nad nim, iż tak blady i mizerny powrócił do domu, gdy zatętniało i szybkim konia pędem wpadł na podwórze barczysty człowiek, wesołego oblicza i oznajmił Luboniowi szczęśliwą nowinę, że Mieszko, pan najmiłościwszy, zasłyszawszy, iż będzie biesiada, sposobi się także przybyć tu, choć nieproszony.
Luboń pobladł trochę i pocierał czoło.
— Wielka to cześć dla mego domu — rzekł — miłościwego pana gościć.
— Miłuje bo on was nad innych — odparł zasapany poseł.
Luboń głowę skłonił, ale na twarzy jego więcej było widać zakłopotania niż radości. Poseł zaś ręką pozdrowiwszy wszystkich,