Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tryumf wiary.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Choćbym was i nie chciała, to muszę wziąć, kiedyście mi wczoraj narzucili pierścień... Ale mówiłam wam wczoraj, że u mnie służba ciężka. Myślicie, że pojadę na gród, gdzie pełno niewiast, że siódma czy dziesiąta siądę z niemi? Jam przecież Bolesławowi córa i chrześcijanka, a u nas obyczaj mieć jedną żonę i jednego męża.
— Nie będzie na grodzie nikogo oprócz was Miłościwa kniahini, i służby waszej.
— Pierwej chrzest, potem wesele — dodała Dąbrówka.
Mieszko się zachmurzył.
— Weźcie mnie poganinem — rzekł — i najej wróćcie na wiarę waszą. Nie wzdragam się przyjąć, ale ludzi moich i naród muszę wziąć w kluby, abyśmy ja i wy nie przypłacili głową... Jeżeli ufacie mi, pójdziecie ze mną.
Spojrzał jej w oczy: westchnęła i kładąc rękę w jego dłoń rzekła.
— Wierzę wam i pójdę z wami.
Na te słowa Mieszko objął ją ramieniem i ucałował.
W tej samej chwili wszedł stary Bolko ze swym dworem na salę. Dąbrówka wyrwała się z objęć Mieszka i uciekła, on w ramię starego ojca pocałował a potem uściskał brata.
Na całym grodzie wnet wiedziano, że Dąbrówka kniaziowi polańskiemu przyrzeczona. Śpiewy i okrzyki rozlegały się po Hradczynie, a z niego popłynęły na miasto.