Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tryumf wiary.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

żon kniaziowych nie do smaku. Siedzę przy niej i biedną dziewczynę zabawiam jak umiem. Gołąbku mój — dodała ciszej — chodź ze mną, ja cię kniahini mojej pokażę, boś ty tak jak dziecko moje.
Ocierała łzy staruszka, pragnąc ale nie śmiejąc uściskać wychowańca, który się do niej śmutnie uśmiechał.
— Chodź ze mną; kniahini piękna pani i miłosierna. Sama jedna, męża niema, nudzi się na świecie, niechajże się zabawi, słuchając o twej niewoli... Do niej cię zaprowadzę...
— Nie mogę iść dziś z wami, Jarczycho kochana, bo mnie tu ważna wstrzymuje sprawa... Przyjdę do was jutro... albo pojutrze — rzekł Włast poważnie.
Jarczycha nie śmiała nalegać dłużej.
— Więc do zobaczenia! — rzekła i odeszła.
Teraz Włast, zwolna obchodząc jeńców, przybliżył się do staruszka, tak, iż błądzące oczy starca na nim się zatrzymały.
Starzec poznał go. Prawie przerażony... chciał się ruszyć, lecz więzy go wstrzymywały. Wśród gwaru panującego dokoła łatwo jednak do siebie przemówić mogli.
— Ojcze Gabryelu! — rzekł Włast — jakeście wy się tu dostali?
— Ojcze Mateuszu — odparł słabym głosem starzec — skąd wy tutaj?
— Jam powrócił... musiałem...