Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tryumf wiary.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wojowników. Zdala patrzał i Włast... Nagle twarz mu pobladła na widok siwego staruszka, który silnie skrępowany, ledwo się utrzymać mógł na nogach. Krótko ostrzyżone włosy, a na wierzchu głowy wygolona korona, dały w tym nieszczęśliwym poznać chrześcijańskiego kapłana. Włast, którego jako chrześcijanina i kapłana widok ten przejął serdeczną litością, stał osłupiały myśląc, co by trzeba począć, aby starca, którego znał, mógł z tej srogiej wydobyć niewoli. Stał jeszcze zamyślony, gdy poczuł, że go ktoś pociągnął za rękaw.
Obejrzał się i zobaczył za sobą staruszkę, obwiniętą płachtami białemi, która coś po cichu szepnęła mu do ucha. Nie mógł jej zrazu zrozumieć, więc stara odwiodła go na bok i odezwała się głośniej:
— Wy to jesteście Luboniów syn? coście dwanaście lat w niewoli przebyli?
— Tak — rzekł Włast — ja nim jestem.
— A pamiętacie wy Jarczychę? — spytała.
— Tak nazywali u nas na Krasnejgórze kobietę poczciwą, co mnie po śmierci mej matki swojemi piersiami karmiła — rzekł Włast po chwili namysłu.
— Gołąbku mój dziecko moje! toć to ja jestem Jarczychą. Ojciec twój darował mnie do dworu kniaziowi, bom umiała leczyć i zamawiać. Dali mnie do kniahini Górki, siostry Mieszka, która zamieszkuje osobny dworzec nad Cybiną, bo jej niewieście towarzystwo