Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Trapezologjon.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Zaraz, proszę Jaśnie Wielmożnego pana, bo też i rad jestem, że się odezwać mogę, takem się już wymilczał... Jaśnie Wielmożni państwo mnie znali przecie, że nie byłem złym człowiekiem... jak Boga kocham, nie gorszym od drugich, a ot przyszło tak okrutnie się męczyć!
— Ale bośmy waści dawno z oczów stracili, odezwał się stary, rozpowiedzno porządnie, jakie cię tu licho zepchnęło...
— Ot! szczęście, proszę pana, odpowiedział Filipek... Państwo mnie przecie pamiętają, nie było człowieka, żeby mu się tak wiodło jak mnie. Pan Bóg mi się dał urodzić szlachecko to prawda, ale tyle też wszystkiego: przyszedłem na świat goły jak palec, sierota, bez opieki i powinienem był zginąć... ale dolę miałem osobliwszą. Już to państwu wiadomo, że z kuchty u Jaśnie Wielmożnego podkomorzego, żem się aplikował...
— Do rądlów... poszepnął ktoś...
— Do książek i do usługi, mówił duch, przyszedłem do kredensu, wyrosłem z popychadła na lokaja, na kamerdynera, na pisarza prowentowego i na ładnego wcale chłopca. A także jakoś byłem śmiały, że głowa mi się zawracała od nadziei, wysoko patrzałem bardzo... to mnie zgubiło.
— Jakto, zgubiło? zapytał podkomorzy.
— A oto niechno J. W. pan posłucha jak to było; żeby mi się nie tak wiodło, nie byłbym sobie tyle grzechów nazbierał... Zostawszy prowentowym pisarzem z kuchty, a mając za nadrą papiery szlacheckie, zdawało mi się, że powinienem zostać najmniej komisarzem, i porzuciwszy dom państwa, poszedłem naprzód na ekonoma. Domyślałem się także, żem się powinien bogato ożenić, i tak wszystko com tylko zamarzył, do joty mi się spełniło. Naprzód dostała mi się ekonomja, a! jaka! folwark wyborny, dziedzic o sześćdziesiąt mil, mój poprzednik tak kradł, że choć i ja niczegom się żywił, jeszcze za ekstra uczciwego mogłem uchodzić, słowem złote jabłko! sprawiłem sobie najdyczankę, cztery siwe konie, kapelusz, przyjąłem służącego,