Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Trapezologjon.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

którąby gospodyni naprzędła, ani motków bielących się, ani nic... a nic...
Zagrzmiało ogromnie, wyskoczyłem w ganku i jużem się odwrócił, spodziewając ujrzeć przed sobą dziewkę, lub chłopaka w najprostszym stroju złożonym z koszuli i spodni płóciennych, gdy na progu sieni zetknąłem się z olbrzymim hajdukiem... wyobraźcie sobie państwo!! w popielatym surducie.... to nic.... w butach i szarawarach... to fraszka.... w czerwonej kamizelce.... bagatel... ale z herbowemi guzikami!! Był to drugi piorun... struchlałem na widok pieczystego służalca i już ust nie umiałem otworzyć.... Wtem błysnęło ogromnie, szeroko grad sypnął jak kule i piorun rozstrzaskał wierzbę o kilkaset kroków od dworku na grobli przy stawie. Nie było sposobu zawrócić nazad.
— Jest pan w domu? — spytałem.
— Pan podkomorzy? a w domu — rzekł hajduk — i panna Celestyna przyjechała, i pan Henryk jest, i stara jejmość...
Na te słowa struchlałem łamiąc ręce, ale uherbowany służący drzwi mi otworzył, musiałem wejść.... wystawcie sobie państwo położenie moje!...




II.

Jużem miał rozpocząć mowę, do której wstęp patetyczny układałem w głowie przez całą szerokość sieni, gdy w pierwszym zaraz pokoju dziwny widok uderzył oczy moje, i ust nie dał mi otworzyć...
Dziwny — bo niespodziewany zupełnie. Pomimo herbowego służalca, nie sądziłem, żebym w lichym tym i opuszczonym dworku zastał wykwintniejsze towarzystwo; nie myślałem go też napaść na uczynku niezwykłym i dla mnie zrazu całkiem niezrozumiałym.