Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Trapezologjon.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Byle bogato! wykrzyknął wesoło pan Henryk, czego mi nie stanie, to sobie dokupię.
— Czy wszystko się u was sprzedaje? spytał duch.
— Mniej więcej, wesoło rzekł pan Henryk, piękność, dowcip, zdrowie, rozum, wygody, swoboda.... poszanowanie.
— Tak! prócz szczęścia! smutnie wyjąknął stolik, tego jednego kupić nie można, zrobić go sobie potrzeba samemu.
— To potrafię....
— Nie! nie! nie! trzy razy dał się głos słyszeć, zrobisz sobie bałwana którego mieć będziesz za bóstwo jak poganie czcili kloce i kamienie, ale to nie będzie szczęście! Skruszysz jedno, zrobisz drugie i trzecie.... a wszystkie będą zimnemi bałwanami, a żadnego nie potrafisz uznać szczęściem swojem, któreś marzył.
— Byle bym był bogaty! rozśmiał się pytający, no! a żonę będę miał piękną?
— Cudnie piękną przez pół roku, śliczną jeszcze przez rok cały, wcale ładną dwa lata, nieszpetną do trzeciego, w czwartym pospolitą i nieznośną....
— Spytałeś bo się jakiegoś takiego ducha, zawołała panna Celestyna, który ci Bóg wie co plecie i mistyfikuje wyraźnie: a d’autres.
— Mnie się to podoba! oryginalny! il a un faux air d’oracle de Delphes, rzekł pan Henryk.... Cóż więcej mój duchu?
— Umrzesz jak żyłeś drapując się w prześcieradło na łożu śmiertelnem: myśląc nie o Bogu, ale o tem co masz konając powiedzieć, aby zrobić efekt na słuchaczach....
— Brutal! szepnął podkomorzy oburzony, dosyćże już tego Henryku....
— No! a papa, a mama?
— Ja, rzekł pospiesznie podkomorzy, spytaj odemnie o skarby?