Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Trapezologjon.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nawet nadziei zobaczenia się z kapitałem; przyjąłem więc strawę, chatę, liberję dworaka, obowiązki rezydenta, miejsce u stołu i u drzwi, kwaśne wino i kwaśniejsze miny wasze, któremiście mnie poili i karmili.
— Ale to warjat! zawołała z kolei panna Celestyna.
— Wam nigdy pewnie na myśl nie przyszło żeście mieli przed sobą równego sobie człowieka, nie małpę, nie papugę, nie szpica. Czem ja byłem dla was? ścierką do wycierania złego humoru, rynsztokiem przez który swobodnie wylewała się żółć wasza, bezbronnem stworzeniem nad którem pastwił się kto chciał, starzy, dzieci, słudzy... i pośmiewiskiem, urągowiskiem, popychadłem... A nikt z was ani się domyślał co w mej duszy zbierało się na dnie! I podłym byłem do tego stopnia przez lenistwo, żem od was nie uciekał, żem nie plunął wam w oczy i nie urwał się z tej uwięzi. Ot tak! przywykło głupie ciało do waszego stołu pańskiego okruchów, oczy do waszych wymuskanych twarzyczek, usta do waszego jadła, a dusza do wewnętrznego potajemnego z was szyderstwa i nowego trybu życia już się próbować nie chciało! Mogłem próżnować i tem mi się jednem wynagradzało wszystko com cierpiał; miałem prawo spać, ziewać, nic nie robić i cztery razy najmniej do roku pod pozorem choroby, kazać sobie nosić jedzenie do oficynki...
Śliczne, zaprawdę śliczne życie!... jak zajrzeć step bez końca!... żywej duszy coby się uśmiechnęła, ulitowała, przywiązała i los swój spoiła z moim, choćby przelotnem współczuciem. Czy które z was, powiedźcie, dało mi kiedy dobre słowo, uśmiech i jałmużnę choćby chwili litości?
Podkomorzy tylko siadając do stołu, i potrzebując dwojga uszu któreby jego konceptów przy pieczystem słuchały, przypominał sobie że Nieklaszewicz żyje, ale posyłając po niego, nigdy inaczej się nie wyraził, jak, pójdź zawołaj tego starego durnia! A stary głupiec... stary głupiec... słuchał tego od służalca i szedł posłuszny, choć dalej i czyściej widział od was wszystkich,