Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dobnego. Ja w tém! Po co wam ma darmo ślinka do ust przychodzić?? Na wielki świat ją nie puszczę, bo to jest wielka kałuża... przepraszam... zabawki z niéj zrobić nie dam... Chcę żeby była w małym kątku szczęśliwą. To zwierzyna nie dla was!
Ukłonił się i zażył tabaki.
Książę z wojewodzicem zamienili wejrzenia.
— Drapieżny zawsze ten Mellini! — rozśmiał się książę.
Doktor nie chcąc dłuższéj w tym przedmiocie rozmowy, znając gościa swego, zakręcił się.
— Gorąco — rzekł — książę-byś się napił!
— Chorego pytają a zdrowemu dają! — odparł książę — a masz-że co dobrego?
— Hej! wszakcito na sławnych Winiarach jesteśmy — rzekł z udaną wesołością Mellini — tu byle laską stuknąć w ziemię, węgierski zdrój z piwnic wytryśnie!
I żwawo wybiegł z salonu.
Dwaj przyjaciele zostali sami.
— Mówiłem ci — odezwał się cicho książę — nie masz tu co tracić czasu... Daremne zachody: jedź zemną!
Wojewodzic wąsa pokręcił i zmilczał. Doktor wracał już z twarzą rozjaśnioną a za nim służąca niosła na tacce spory gąsiorek staroświeckiego kroju, i lampki rznięte z herbami saskiemi.
Książę wejrzeniem znawcy zmierzył figurę, kolor i pajęczyny gąsiorka.
— Nie źle wygląda z fizyognomii! — odezwał się siadając. — Naléwaj gospodarzu: za twe zdrowie!
— Przepraszam: zdrowie gościa najprzód — odparł Mellini, potém inne...
Wojewodzic siadł także do stołu, milczący był jakoś, ale oczyma biegał po domu, a wyraz był ich jakiś niepokojący gospodarza.
— Mam nadzieję, mój konsyliarzu — odezwał się, lampkę wychyliwszy książę — że mimo nauki moralnéj, bosonóżkę nam pokażesz. Oczyma jéj nie zjemy, a ja ci przysięgam, że dopóki nie zobaczę, póty się ztąd nie ruszę, choćby bezemnie sejm zrobili.
Mellini się kwaśno uśmiechnął.
— Wolne żarty — rzekł.
— Ty wiész co mnie znasz od dziecka, żem uparty strasznie i samowolnie.