Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Myślałem żeś W. Ks. Mość z tych defektów wyrósł?
— Nie, one wyrosły nie ja — odpowiedział książę śmiejąc się. — Za dawnych czasów kochana mama mogła mnie za uszy wytargać, a teraz już do nich nie sięgnie, bom wyrósł. Więc kochany doktorze, clara pacta! Nie ruszamy się ztąd, nie wypiwszy zdrowia bosonóżki.
Mellini spuścił głowę.
— Czas mamy piękny do podróży! — odezwał się. — Książę go dobrze wybrał.
Interpelowany zaczął się śmiać hałaśliwie, jak miał we zwyczaju.
— Zagadujesz, konsyliarzu!
— Rany pana nie bolą? — zapytał Mellini zwracając się do wojewodzica.
— Wszystkie mu się pogoiły, oprócz jednéj — rzekł książę szydersko. Czarne oczy waćpana siostrzenicy zraniły mu serce.
Mellini się zerwał z krzesełka, twarz mu się zarumieniła.
— Mój książę — zawołał impetycznie — czy chcesz mnie do ostatniéj niecierpliwości przyprowadzić? Żartuj ze starego waszego sługi jak chcesz, ale proszę W. Ks. Mości, zapomniéć o.. o... (jąkał się) o mojéj sierocie.
Uśmiechnął się nieubłagany książę.
— Mellinku, duszo moja, ty w tym Lublinie zdziczałeś. Jakże możesz za złe wziąć dwom dystyngowanym kawalerom, iż chcą złożyć hołd uwielbienia twéj siostrzenicy...?
Doktor ramionami ruszył.
— Zdrowie księcia generała! — zawołał.
Ad rem! Ja piję zdrowie pięknéj czarnookiéj — rzekł książę wstając. — Panie wojewodzicu! na klęczkach najprzód kielichy podnieśmy! A teraz z niemi idźmy po całym domu, choćby przyszło na strych szukać téj, któréj... wiwat! okrzykniemy.
Ruszyli się, doktor pobladł z gniewu.
— Na miły Bóg, mości książę! Mojéj siostrzenicy niéma w domu! — krzyknął.
— Da się to widziéć! — odparł książę — idziemy sprawdzić!
Już się ruszać mieli, gdy Mellini pobladłszy, skłonił się ceremonialnie i dał znak ręką.
— Idę po nią! — dodał z gniewem tłumionym.
Książę w dłonie klasnął i siadł na kanapce. Wojewodzic, który w czasie całéj téj rozmowy tylko minami jéj dopomagał, wybuchnął: