Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przysługę i na tamten świat wyprawił, bo na tym waszym, psim, obrzydliwym świecie, robić niémam co...
— Ale jakże do tego przyszło? — spytał książę.
Wickowi uśmiech ironiczny usta wykrzywił, nalał sobie wina i śmiać się począł.
— I to ty, Kaziu, pytasz się o to? ty! ty! Alboż nie wiész z czego wszystkie nieszczęścia płyną?
— Nic nie rozumiem — rzekł zasiadając ks. Kazimierz — mów, zagadek nie odgaduję.
— A wiesz z kim się mój ojciec ożenił? — spytał Wicek.
— Nie wiem, przyznam ci się nawet, czy się ożenił?
— A wiész w kim ja się kochałem śmiertelnie, na zabój!?
— No, w Dosi.
— Dosia jest moją macochą! — przerwał gwałtownie Wicek. — Wolała starego wojewodę niż mnie, poszła dobrowolnie! A żem ja dla niéj dziś niewygodny, bo zdrajcą i łotrem być nie mogę, postarała się, aby mnie z domu wytrącono i wydziedziczono. Stary jest ślepy i głuchy, ona go za nos wodzi; wmówiła mu co chciała! Szatan ten w anielskiém ciele!....
Gdy to mówił, książę, który był usiadł naprzeciw niego wygodnie, wpatrując się w rozgorączkowanego, cmoktał przyniesione wino powoli, jakby je chciał wyprobować. Znać w nim było wielkiego pana, lekko nawykłego brać wszystko. Ciekawość wprawdzie wyciągnęła go z powozu na widok tak strasznie podupadłego dawnego kolegi, ale zarazem, choć się żywo do niego czepiał i zajął napozór mocno, nie widać w nim było poruszenia serdecznego. Bawił się tém tylko.
— Co ty mi prawisz! — przerwał — ależ to koniec świata! Twój stary żonaty, Dosia, ten śliczny szatanek, do któréj ty i ja i tylu innych cholewki smaliło, panią wojewodziną, a w ostatku, ty, desdictado wydziedziczony tragicznie, w połatanéj kontusinie! Ależ to tragedye! tragedye!
— Tragi-komedye czy komedyo-tragedye, co chcesz! — odparł Wicek, który lampka po lampce wychylał i za każdą razą stawił na stole szkło z takim impetem, jakby je chciał rozbić.
— Ale bo, słuchaj, wojewodzicu mojéj duszy — odezwał, śmiejąc się książę — przyznaj się, tyś się musiał do macochy umizgać!
I począł się śmiać do rozpuku.
Wicek się zerwał z ławy.