Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

To mówiąc, broniącego się chwycił za rękę, a widząc, że się w ulicy ludzie ciekawie skupiać zaczęli, gwałtem go wciągnął do najbliższéj kamienicy, u któréj drzwi ogromne grono winne, niegdy złocone, dziś zczerniałe, wisiało, a nad niém staroświecka wiecha.
Skinął pan na powóz aby sobie szedł daléj, a sam ciągnąc pochwyconego w ulicy, rozpatrzywszy się w ciasnym korytarzyku, do którego weszli, wprowadził do sklepionéj izby na dole.
Stała ona pustkami w téj dnia godzinie. Niezatrzymując się w niéj, poszli do mniejszéj izdebki o jedném oknie. Tuż za nimi przywlókł się otyły mężczyzna.
Pan z kolasy rzucił mu zdala:
— Butelkę na dukata! Słyszysz, żeby mi dobra była, bo mam zwyczaj w łeb lurą ciskać!
Tu dopiero puścił Wicka jego przewodnik, i zawołał, drzwi zamykając z łoskotem.
— Ale gadajże u licha co się z tobą stało? gadaj!
Wicek padł był na ławę; widać w nim było wzburzenie wielkie... milczał.
Brunet z czarnémi oczyma stał naprzeciw i zżymał się.
— Mow-że!
— Niéma co mówić! — odparł głosem słabym Wicek. — Wina! héj! kiedy wina, to wina!
Brunet we drzwi uderzył.
— Dawaj wino!
Zjawił się gospodarz z jedną butelką w ręku, drugą pod pachą, trzecią wystającą z kieszeni.
— Niech jaśnie oświecony książę wybiera...
Chłopak lampki stawił i złoty płyn się w nie przelewał. Książę go wąchał i ostrożnie próbował, cmokając, gdy Wicek już lampkę wypił i nastawił, by mu ją powtórnie nalano. Trzy tak z rzędu wlawszy w siebie pośpiesznie, dopiero tchnął.
Gospodarz był już za zamkniętémi drzwiami.
— Na stare koleżeństwo nasze zaklinam cię, mów-że! — krzyknął książę.
Wicek się strząsł cały.
— Powinienbyś się domyślić — rzekł. — Ojciec się mnie wyparł, ja jego; niéma wojewodzica, niéma ojca, niéma familii; nazywam się Wicek Szarzak i szukam po świecie awantur, aby mi kto oddał tę