Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ner tylko zagrał Haydna waryacye na fortepianie, pomówił z piękną uczennicą i, panna Pepita wróciła do pokoju Gawłowskiéj.
Gdy wieczorem doktor przyszedł do domu i zajrzał do chorego, znalazł go w jakiémś usposobieniu szczególném.
— A wiesz, konsyliarzu — rzekł — że tu u ciebie być na kuracyi, rzecz jest wcale przyjemna. Nie wiedziałem o tém że tu koncerta bywają. Co za głosik!
Doktor się strasznie zmarszczył; gdy się Pepity co tyczyło, żartować nie dawał.
— Cóżeś to waćpan podsłuchiwał! — zapytał ponurym głosem — to nie pięknie! Jesteś tu dla kuracyi nie dla koncertu!
— Tak, ale Pismo Święte powiedziało: „Kto ma uszy ku słuchaniu, niechaj słucha.” Jakże konsyliarz chcesz żebym ja rozkazom Pisma Świętego się sprzeciwił? — odparł chory — koncert był gratis!
— I wcale na ten raz niepotrzebny! — zamruczał Mellini niecierpliwie.
— Nie wolno mi spytać o divę! Kto jest ta utalentowana cantatrice?
— Waćpan umiesz po włosku? — odparł doktor.
— Hę? — odparł chory ruszając ramionami — kto to wié? może.
— Bo powiedziałbym waćpanu: Chi tutto vuole, niente ha! (kto wszystkiego chce, niéma nic).
Kiwnął głową słuchający.
— Żebym umiał po włosku — rzekł zwolna — tobym waćpanu odpowiedział: A colui che vuole, nulla è difficile, (kto czego chce, temu nic trudnego niéma).
Usłyszawszy odpowiedź, doktor się zmieszał mocno.
— A to co? — zapytał.
— Tak sobie, próbowałem — rzekł chory — czy mi się jaka włoszczyzna téż nie uda! Doktor mi dałeś do zrozumienia, żebym się nie dopytywał, a ja... musiałem coś bez sensu spleść.
Mellini, który się poczynał gniewać, włoszczyzną trochę został rozbrojony, jednakże wróciła mu troska o Pepitę.
— Jakże się waćpan czujesz? — zapytał.
— Chciałbyś się mnie pozbyć? — rzekł chory — ale ja gotów jestem każdéj godziny, kochany konsyliarzu. Skiń tylko... Widzę, że jako Włoch jesteś zazdrosny, choć nie suponuję, ażeby ta istota tak młodziusieńka była twoją żoną.