Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tymczasem w śpiewie p. Wicka przypadł właśnie interwal wypoczynku, i — chory, który się był na łóżku położył, usłyszał śliczny sopran strumieniem płynący srebrzystym wśród ciszy. Zerwał się na równe nogi zdumiony, podbiegł do drzwi... otworzył je, w sieniach już aryi słuchać było można doskonale. Naprzeciw z niéj drzwi prowadziły do antykamery małéj, a z niéj do bawialni, w któréj stał klawicymbał. Siedział stary Schafner i przy nim stała w sukni białéj, z rozpuszczonemi czarnemi włosami, przepiękna Pepita... Wicek nie wytrzymał. Głos był prześliczny, ciekawość go wzięła niezmierna zobaczyć tę która go wydawała. Zuchwały chłop, ośmielił się, jak stał, prawie nie ubrany, wtargnąć do przedpokoju pocichu, przysunąć do drzwi, przyklęknąć do dziurki od klucza i, spojrzeć.
Zrządzenia losu dziwne czasem bywają. Przez dziurkę od klucza normalną, jakie się zwykle we drzwiach spotyka, niewieleby może zobaczył ciekawy łotr, co się tu podkradł. Trzeba było wypadku że od tego zamku niegdyś klucz zgubiono, że go gwałtem odrywając popsuto, nie naprawiono i że dziurka od klucza była szkaradną dziurą, w któréj całe czarne oko młodzieńca umieścić się mogło.
Ujrzał więc przez nie na ciemném tle ściany obitéj zielonym szpalerem, obraz, który chyba w snach rozgorączkowanéj wyobraźni mógł równie uroczo zabłysnąć.
Stała za krzesłem starego Schafnera, z wielką gracyą, suchemi rączkami przebierającego po brzęczącym jak komar klawicymbaliku — no — bogini jakaś? Taką mu się wydała! Z trochę podniesioną główką, z trochę otwartemi różowemi ustami, w których perłowe ząbki świeciły, Pepita śpiewała z wyrazem smutku rozdzierającym, który od słów i muzyki przeszedł na jéj oblicze... Miał ją przed sobą całą, śliczną jéj kibić, cudowną rączkę spartą na krzesła poręczy, główkę podrzuconą do góry, ramiona białe lekkim okryte muślinem...
Co się z nim tam stało gdy ją ujrzał, nie umiemy wytłómaczyć. Długo oka oderwać nie mógł od tego widoku, twarz mu zapałała, wreszcie zerwał się jak złodziéj uciekać, usłyszawszy szelest, i stuknął w przedpokoju drzwiami za sobą.
Poszedł się zamknąć do swéj izdebki.
Stuknięcie drzwiami nastraszyło śpiewającą, która zerwała się i wybiegła zobaczyć czy się kto nie wkradł do domu. Ale już chory był u siebie. Nie wiem czy się jego niedyskrecyi i zbrodniczego podsłuchiwania domyśliła, ale lekcya śpiewu została przerwana. Schaf-