Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A! tak! zapewne! aby ci na noc dała gorączkę i rany pojątrzyła! tęgi z waści doktor...
— Medycyny się nie uczyłem, oprócz w Paryżu gdym był na jednéj sztuce, gdzie kilkunastu doktorów występuje z bronią w ręku! Sztuka piękna i budująca, ale, szanowny konsyliarzu, mam moję naturalną medycynę i rezonuję tak: natura do zagojenia ran potrzebuje sił, co siłę daje? wino; ergo... rozumiesz...
Rozśmiał się Mellini.
— Ja — rzekł — rezonuję całkiem inaczéj. Opatrzna natura gdy kto ma krew zbyt gorącą i obfitą, nasyła na niego sześciu palestrantów aby mu jéj upuścili, i każe go osłabić, aby rozum miał czas wziąć górę nad szałem... Wina asindziéj u mnie nie dostaniesz, ale klejku, rosołu, bułki, ile trzeba...
Kłaniam uniżenie!
I wyszedł śmiejąc się.