Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale, proszęż, bardzo proszę mnie to samemu zostawić: to do mnie należy!
Był obrażony.
— Ja matką jestem! — dodała starościna,
— A ja mężem, mościa dobrodziejko! i dzięki Bogu, jutro umierać nie myślę.
— Nikt nie wié kiedy umrze! — odparła matka.
— Otóż to jest — rzekł wojewoda — a gdyby się Bogu podobało powołać jejmość przedemną, jabym został bez kawałka chleba.
— Przecież dożywocie...
Wojewoda nie dał dokończyć i powtórzył bardzo gwałtownie:
— Proszę mnie to zostawić!
— Jużciż w tych rzeczach waćpanu nikt gwałtu nie uczyni, — z przekąsem się odezwała starościna — powiem tylko jedno, że gdybym ją była chciała wydać za starego X., ofiarował się jéj wnet oddać wszystko. Uniosłam się szlachetnością i afektem asindzieja dla Dosi.
— Mościa dobrodziejko! — przerwał podnosząc się stary, ale rozgniewana matka już była wyszła.
W kwadrans nadbiegła żona niezmiernie zagniewana na rodzicielkę swą, że bez jéj wiedzy, niepotrzebnie niepokoiła wojewodę, niewiedziéć jakiemi propozycyami. Była temu zupełnie przeciwną, niechciała żadnych zapisów, nie żądała ich nigdy, boby i ludzie jéj dobrą sławę szarpali, oskarżali ją o chciwość.
— Jeślim poszła za jegomości — dodała — to przez szacunek i przywiązanie, a o majątki nie dbam. Uchowaj Boże nieszczęścia, nie będę potrzebowała nic, bo pójdę do klasztoru.
Rozpłakała się, wojewoda się rozszlochał, nastąpiła scena niewymownéj czułości: Dosia padła w objęcia męża, który w téj chwili byłby jéj oddał wszystkie skarby świata. Zapomniał o podejrzeniach, zazdrości, gniewie, o starościnie i... królową swą po nogach w końcu chciał całować, ale tego nie dokazał, bo własnych ugiąć nie mógł.