Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Filip się zawahał.
— A coto pomoże boleć i lamentować, już nas nic z téj babilońskiéj niewoli nie wyzwoli.
— Tak! z babiéj, z babiéj — powtórzył wojewodzic — lecz, któż wié? kto wié? dziwniejsze się rzeczy dzieją. Mów mi całą prawdę!
— Co ja ciebie mam gryźć, paniczyku mój złoty! — całując go w rękę rzekł Filip.
— Gryź! mówię ci, gryź! Może na to poradzimy!
— Zagryziesz się — odparł sługa.
— Nie żałuj mnie! mów! chcę i potrzebuję wiedziéć. Biedzę się z myślami, może się co da zrobić!
Filipowi oczy się rozśmiały.
— Słuchaj paneczku — zawołał. — Gdybym tego na własne oczy nie widział, na uszy moje nie słyszał, a w sercu nie odbolał, tobym nazwał szelmą, kłamcą tego, coby mi to opowiadał.
Niewola! rzekłem i jest niewola! a jak się z niewolnikiem obchodzą? Gdyby nie litość sług, pierwszych wygódby niémiał. Na pokojach balują i wyprawiają hece, jéjmoście się fertyczą z gachami po nocach, a u nas świécy kawałka często braknie i niéma komu w piecu zapalić.
A potrzeba pokazać gościom, że wojewoda szczęśliwy, że jak pączek opływa w pieszczoty, to go ubiorą, to się jéjmość rozpada, w czoło całuje, ręce podaje, po głowie głaszcze, opowiada niestworzone rzeczy, jak chorego po nocach dogląda. Wszystko kłamstwo wierutne! Na moje uszy słyszałem, jak go płaczącego i jęczącego zfukała: „milcz, stary grzybie!”
Zabrali mu klucze, pieniądze, wszystko; grosza do dyspozycyi niéma: teraz jeno konszachty i narady, aby resztę majątków na jejmości imię przepisać. A jak się przymizdrzy do niego, co zechce to zrobi. Stary za chwilkę, co jéj rękę potrzyma, niebaby się chyba wyrzekł, tak, z pozwoleniem, oczarowała go. Co chcą robią! co chcą!
Sam słyszałem, jak radziły, że byle zapisy porobił, doktora tak często nie potrzeba!
Wojewodzic pięście zacisnął.
— Mów! mów! — powtarzał — to zbrodnia! to się musi odmienić! to doszło do kresu...
Filip płakał i chustką łzy ocierając mówił daléj: