Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szony, cierpiąc na tém. Nie szło mu o odzyskanie należnego stanowiska w świecie, bo o to dbał bardzo mało. Kochał ojca i żałował go.
Ten upadek starca, którym dwie nielitościwe niewiasty pomiatały, do wściekłości go przyprowadzał. Pół słowami mówiono o tém przy nim ostrożnie, nie śmiał rozpytywać, aby nie oszaleć.
Jednego wieczora o mroku, gdy sam jeden pozostawszy, na łóżku leżał i dumał, skrzypnęły drzwi i jakaś postać nieznana nieśmiało się wsunęła. Ponieważ pod „Orłem” włóczyło się mnóstwo faktorów natrętnych i wszelakiéj gawiedzi, wojewodzic pokorną jakąś figurkę postrzegłszy we mroku, począł od tego, że jéj precz iść kazał.
Rozkaz ten się nie spełnił i ów gość, zamiast posłuchać, krokiem niepewnym począł się do łóżka przybliżać. W pokoju ciemnawo było i wojewodzic dopiéro, podniósłszy się, poznał starego Filipa, ze złożonémi jak do modlitwy rękami podchodzącego ku niemu.
Stary sługa ze wzruszenia mówić nie mógł: drżał, płakał. Rzucił się do nóg paniczowi, który go chciał w objęcia pochwycić.
— Filip! — zawołał — możeż to być!
— Cicho! na rany Pańskie! a nuż mnie tu kto pozna i zobaczy... Paniczku, cicho! Ledwie się wyrwałem na kwadransik, a jeżeli śpiegi za mną poszły, to mnie dziś jeszcze precz wyrzucą.
To mówiąc, Filip z trwogą zawrócił się i drzwi zamknął na rygiel.
Wojewodzic stał patrząc nań poruszony.
— Paneczku! a jakże z tobą? na Boga!.. ranny! posiekany! Te monstra kobiéty już się cieszyły, że z tego nie wyjdziesz...
— Ano! widzisz! wylizałem się potrosze — odparł udając wesołość wojewodzic. Licho mnie nie weźmie. Pokrzywy, choć je tępią, nie niszczeją.
Stary westchnął.
— Co się z ojcem dzieje? mów o ojcu! mów!
— Ano! paneczku, najprzód! — odezwał się szukając zanadru Filip — najprzód jedno: wojewoda u mnie pożyczył, dał mi skrypt na to, jak Boga kocham! oto te dwieście czerwonych złotych i kazał, abym ja je paniczowi dał, ale od siebie!
— Daj ty mi pokój!
— A! to nic nie pomoże, musisz wziąć! — odezwał się Filip i rzucił na stół dwa rulony.
— Mówże, co się z ojcem dzieje! — naglił wojewodzic.