Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/125

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    mi Palais-Royal, gdy we drzwiach sali ujrzała wchodzącego powoli, ostrożnie, z wielką jednak powagą, pana starostę Daliborskiego.
    On jéj szukał oczyma po sali. Szepnęła coś na ucho książątku, które namiętnie rączkę jéj pochwyciło i do ust przycisnęło i, prześlizgując się zręcznie pomiędzy gośćmi, pośpieszyła na spotkanie niespodzianego przybysza. Zdumienie i niespokój widać było na jéj twarzy.
    Daliborskiego po drodze witali nader żywo i uprzejmie, prawie wszyscy, jedni podając mu ręce, drudzy klepiąc po ramieniu. Z kątów sali wykrzykami niektórzy się doń odzywali. Przyjęcia lepszego, zaprawdę, nigdy się spodziewać nie mógł. Oznaczało ono dobitnie jak przedziwne miał stosunki w stolicy.
    Generał Stępkowski podszedł ku niemu, uściskał go w obliczu wszystkich, ucałował jak brata. W wielu sprawach i nieraz byli sprzymierzeńcami, a przy sprzedaży województwa, Daliborski kooperował czynnie. Starosta, jak tylko zobaczył zbliżającą się ku sobie piękną panią, która z niejaką trwogą podchodziła ku niemu, rzucił nawet Stępkowskiego, aby dobiedz co rychléj do jéj rączki.
    Nie dosłyszanym głosikiem spytała go przy powitaniu.
    — Interes?
    — Tak jest.
    — Pilny?
    — Bardzo!
    Krótka ta słów zamiana wywołała przelotny rumieniec i wojewodzina poczęła rozmowę pustą, wesołą, nic nie znaczącą, głośno. Manewrowała jednak ciągnąc za sobą Daliborskiego tak zręcznie, że się znaleźli wkrótce w gabiniecie w którym grano. Tu rozmówić się było niezawodnie najbezpieczniéj. Wrzawa pokrywała głos, a uwaga zwróconą była na kupkę złota i nikt nie spojrzał nawet na tę parę, która się naprzód wcisnęła ku stolikowi, potém wkrótce na stronę. Tu stało wielkie trumo, w którém zarazem piękna wojewodzina od stóp do głów przyjrzeć się mogła swéj wdzięcznéj postaci, a Daliborski miał ją podwójną przed sobą.
    — Co za interes? — zapytała.
    — On tu jest!
    Wojewodzina zagryzła usta silnie, drgnęła; obejrzała się, czy kto na nią nie patrzał i nie czytał z jéj twarzy, natychmiast stając się obojętną.
    — Cóż to znaczy? — spytała.