Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzoziemskim, stojąc stawili na karty. Kilka pań wystrojonych, do gorsu, z piórami na głowie, z których jedna młodziuchna i uderzającéj piękności siedziały oczy trzymając wlepione w Tomatysa.
Pan hrabia, bo tak go nazywano, ciągnął z flegmą i obojętnością rutynowanego szulera. Nieopodal od niego śliczna jego żona cała w brylantach, z uśmieszkiem na ustach, rozmawiała zpoza wachlarza, który trzymała przy ustach, z bardzo wyelegantowanym, młodym mężczyzną, jak gdyby tłum ich nie otaczał i nikt podsłuchać nie mógł. W istocie wszyscy tak zajęci byli kartami, że gdy Tomatysowa upuściła umyślnie chusteczkę, a kawaler podnosząc ją, wsunął bilecik, nikt, oprócz téj, dla któréj był przeznaczony, nie postrzegł manewru. Szepty potrwały jeszcze chwilę, młodzieniec przeprowadził piękną panią, spoglądającą pogardliwie, z góry na tłum, przelewający się przez pokoje, aż do progu sali i pożegnany nader znaczącym uśmiechem wrócił probować szczęścia z mężem téj, któréj wdzięki nieco zwiędłe już, czarowały go.
Ponad stołem gry, to cisza panowała dziwna, jakby wszyscy oddech nawet zaparli, to wybuchały okrzyki. Spierano się i wywoływano głośno. Tomatys ciągnął na nic nie zważając, mankiety tylko odrzucał niekiedy, aby mu nie zawadzały, i ręką okrytą pierścieniami, brylantami świecącą, sięgał do kieliszka z burgundem, stojącego przed nim.
W sali formowały się grupy, zajęte rozprawami najrozmaitszemi. Sama pani strojna cudownie, jaśniejąca pięknością, którą tego wieczora walczyć mogła z najsłynniejszemi Elżbietami, a nawet z najpiękniejszą Zofią Wittową, będącą bożyszczem młodzieży, przechadzała się to z paniami, to z mężczyznami, to przysiadała do poważniejszych, które z sobą rozmawiały na kanapach. Niezbywało jéj na adoratorach, z kolei przysuwających się na chwileczkę poufnéj rozmowy: młodzież snuła się za nią.
Obejście się jéj z nimi było nadzwyczaj śmiałe, wyzywające i zalotne; przybrała maniery tych wielkich pań owego czasu, które śmiałością zastępowały wdzięk skromny, cynizmem niekiedy, młodość i ponęty, na jakich im zbywało. Śmiano się głośno, z więcéj niż dwuznacznych słówek. Mężczyźni pozwalali sobie wiele, wiedząc że dla trochy dowcipu, wszystko im będzie przebaczone. Wojewodzina była właśnie pod oknem, na wesołych jakichś szeptach z ledwie dwudziestoletnim książęciem... powracającym z Paryża i woniejącym perfuma-