Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech was tam!... — krzyknął. — Boicie się wszystkiego, gdy człowiekowi życie ratować potrzeba.... A lepiéj będzie, gdy tu wam pod bramą zemrze.... Ja poświadczę, żeście mi pomocy nie dali.
Wewnątrz szemrać i naradzać się poczęto. Słychać było spór i łajanie, męzkie i kobiéce głosy; doktor stał, coraz się bardziéj niecierpliwiąc.
— U nas miejsca niéma! — zawołała głowa na cienkiéj szyi. — I kilka głosów za nią powtórzyło: — Niéma miejsca!
Mellini, człek wielkiego serca, oburzył się.
— Selig, słyszysz! dwóch mi daj natychmiast ludzi, żeby go do mnie zanieśli. Do mnie! Pal was dyabli z waszém miejscem, ja go nie potrzebuję, ale rąk mi potrzeba i te muszę miéć. Zaraz mi tu dać koc czy derę, czy co chcecie i waszych myszuresów, żeby go do mnie zanieśli! Albo no..... per Dio! poznacie mnie!
Pogroził pięścią ściśniętą.
Zdaje się, że téj demonstracyi już nawet nie było potrzeba. Ruszyło się wszystko we wnętrzu winiarni, zawieruszyło i po chwili drzwi odryglowano. Chłopców aż trzech szło, niosąc dywanik stary.
Przez cały czas tego parlamentowania u okna Seliga, Pepita stała wpatrzona w leżącego na ziemi młodzieńca. Oczów od niego oderwać nie mogła. Twarz ta już napół całunem śmierci okryta, pociągała ją jakimś urokiem, z którego dziewczę sobie sprawy zdać nie umiało. Było w niéj coś dla niéj nieznanego, jakaś męzka buta, coś heroicznego, wyraz jakiś odwagi i wzgardy śmierci, a zarazem bolu straszliwego; był wdzięk młodości bujnéj, pańskiéj, królewskiéj, był wdzięk królewski, także królowéj życia, młodości. Ten pół trupa, na rozrzuconych ciemnych włosach, spoczywająca głowa krwawa, zbladła, ciągnęła ją za sobą w śmierci otchłanie. Litość ściskała młode jéj serce!
Trzebaż było téj istocie, tak zbrojno do pięknego życia stworzonéj, w progu jego umiérać?
I łzy toczyły się po ślicznéj twarzyczce Pepity. A gdyby omdlały, ów młodzieniec zobaczył ją téż był, tak nad sobą z rękami załamanémi stojącą, załzawioną i onby może dla niéj uciekającego pożałował życia. Bo i ona śliczną była.
Kwiatek ten dziwnéj urody miał w sobie dwoistą piękność: kroplę krwi Południa i krew dzieci Północy. Matka jéj była włoszką, ojciec polak, z obojga wzięło dziewczę co mieli najpiękniejszego: włoski