Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pobiegł do tłumoczka. — Jeszcze trzeba zobaczyć, czy jest bielizna świeża... Skaranie Boże z tą młodzieżą!!
Metlica począł rewizję staranną, ale ta do bardzo smutnych doprowadziła rezultatów... Zrozpaczony stary, porzuciwszy szczotkę, nie mówiąc słowa, wybiegł za drzwi. Szczęściem dla niego i dla kniazia, na Marywilu wszystkiego dostać było można. Ale w dobrą dopiero godzinę zasapany ex-kuchmistrz powrócił z safjanowemi butami dobranemi do nogi, z koszulami i drobnym przyborem.
Kniaź chciał mu się rzucić na szyję, stary go w rękę pocałował, drżał mu głos, gdy mówić począł.
— To wszystko fraszki — rzekł — tylko mi się m. książę nie daj im wziąć! Wszystko to malowane trutnie... ja ich znam przez skórę. Albo oni wam zaimponują, to po was jeździć będą; albo jeśli się im nie dacie a z góry ich będziecie brać, zrobicie z nimi co zechcecie. Zlękną się was... niech się lepiéj boją; jeśli wy się nastraszycie, no — toście przepadli...