Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

musiały, jak i mnie znudziły nieraz; wyjąwszy ramy siwych lasów wszędzie jednakie, Polesie jest pełnem rozmaitości i bardzo niekiedy wdzięcznym kątkiem.
Prawda, że bywa też i szkaradnie brzydkie. Ma ono swe wielkie rzeki: Styr, Płucz, Horyń, Prypeć, które je ożywiają pięknemi często brzegami; ma wzgórza, a bujna i wiekuista zieloność drzew jego zdobi nawet najmniej ponętne położenia. Któż nie kocha lasów? ktoby drzew nie lubił? a czegoż one nie ubiorą i nie uwdzięczą?
Wieś, którą trzymał dzierżawą Bolesław Wilczek, zwała się Kluki; leżała właśnie nad brzegiem Styru, wśród przetrzebionych już ale pięknych jeszcze borów sosnowych i dębowych lasów. Sama osada ciągnęła się nieco opodal od rzeki na wzgórzu, oddzielona od koryta Styrowego zieloną rozległą łąką; o kilka staj od niej był dwór, na podniosłości zbudowany nad samą wodą, otoczony jeszcze lasem, który nie wiem jaki traf szczęśliwy, czy upodobanie oszczędziło.
Wysokie sosny z wieńcami zielonemi na skroniach, podszyte gęstą leszczyną, kilka przestarych ogromnych dębów, i dołem olchy, opasywały z jednej strony zabudowania dworskie, odkryte z drugiego boku od wioski, która przeglądała przez krzewy ze swą szarą cerkiewką i domostwami, w rząd wysadzonemi, na piasczystem wybrzeżu. Domek mieszkalny był nie wielki ale czysty i porządny; znać koło niego staranie i zamiłowanie ładu; spojrzawszy nań, czytałeś spokój i swobodę jaka tu panować musiała. Wielka brama słomą kryta, owa brama starodawna z furtką podniesioną, do której wchodziło się po wschodkach, z daszkiem na wierzchu, szeroko roztwierająca się, wiodła na dziedzińczyk czysty i