Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

byłam, i jam memu Bolkowi odradzała to staranie.
— Ty, pani moja?
— O! tak jest!
— Z jakiegoż powodu?
— Łatwo go pojmiesz, obawiałam się dla niego żony bogatszej; chciałam przez dumę ubogiej jak on, bodaj uboższej od niego.
Te wyrazy wymówione były z taką godnością, z takim wyrazem powagi, że pani Żacka uszanować musiała poczciwe matki uczucie i skłoniła głowę.
— W żaden sposób nie czujemy się wyżsi — odpowiedziała — twój syn ma duszę i serce, które go stawią na równi z każdym, a i ta trocha grosza, ten ziemi kawałek, który mu przyniesie Justysia, małą są pomocą dla jego przyszłości. Zapomnijmy obie o przeszłem.
— Bolku, chodź tutaj! — zawołała matka do syna.
— A! na Boga, niechże się nie schyla z tą ręką! — przerwała Żacka widząc, że na kilka słów, które mu szepnęła matka, Bolek chciał się jej rzucić do nóg; Justysia na widok tej sceny, do której w tej chwili najmniej przygotowaną była, pobladła.
Matka przywołała ją także, ale się zbliżyć nie mogła; pani Wilczek pobiegła do niej i chwytając ją w objęcie, w milczeniu, długim uściskiem pobłogosławiła przyszłą synowę.
— A teraz dzieci moje — odezwała się pani Żacka — jeśli to Bolkowi nie zaszkodzi, przejdźcie powoli, ostrożnie, do starego Stanisława, uklęknijcie przy łóżku starca, wzywajcie z naszem i jego błogosławieństwa. Poczciwsza ręka nad jego dłoń osłabłą nigdy was nie przeżegna, życzliwszego nie usłyszycie głosu... chodźmy