Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Może też milczenie wymowne Justysi, jej pomięszanie, gdy o chorym była mowa, i tysiączne przywiązania oznaki, skłoniły matkę, pamiętającą jeszcze jak srodze boli serce, gdy mu wyrwą nadzieję.
Nie wyrzeczono jeszcze słowa o małżeństwie, ale widocznem już było, że na niem skończyć się musi; z drugiej strony, pani Wilczek codzień będąc z Justysią, która między nią a własną dzieliła się matkę, poznała lepiej ten skarb, którego syn jej tak pragnął.
I ona nic nie powiedziała, ale pomyślała w duszy: A może dobrzeby było, żeby się oni pobrali; on ją kocha i co dzień mocniej do niej się przywiązuje... To przeznaczone od Boga... mogęż się ja sprzeciwiać? Jestżem pewna, że mu znajdę poczciwszą, łagodniejszą i przywiązańszą do niego istotę, któraby go tak jak ta rozumiała, ceniła, kochała? O! bo ona go kocha! I któżby Bolka nie kochał! — dodawała w ostatku.
Pani Żackiej mniej jakoś ciężyło życie, mniej dolegały bole; uczuła się mniej samotną, mając około siebie więcej osób co ją kochały i starały się rozerwać jej cierpienie i poradzić coś na nie.
Pani Wilczek, sama daleko może więcej chora i mniej silna, ale jak anioł cierpliwa, chętnie o sobie zapominała, czasem opuszczała syna dla tej, którą co dzień więcej ująć pragnęła, bo się do niej poczciwem sercem przywiązywała. Dwie te kobiety, co dotąd były sobie obojętne mało się znając, zbliżone, doskonale zgodziły się z sobą i pokochały. Żacka miała się komu zwierzyć, przed kim poskarżyć, tamta miała kogo pocieszyć i komu posłużyć. I dobrze im było z sobą.
Dnie płynęły jak szybkie wody wiosenne; a Stanisław opatrywany, odwiedzany w swej izdebce, wychudły, znę-