na własne życie, mimo wściekłego oporu, silnie związano zakrwawione dłonie. Boikowski, który odzyskał przytomność, wziął się za późno na niezgorszy wymysł i chciał dowodzić, że przybywał na ratunek, gdy omyłką schwytany został; ale Alfred ze wzgardą spojrzawszy na niego, rozśmiał się gorzko i mruknął:
— Szalbierz!
Dość było tego na obwinienie, choć za późna wymówka i tak ocalić go nie mogła. Frunię związaną lekko oddano osobno pod straż Sury. Derewiański tymczasem kazał do powozu Alfreda zaprządz swoje konie, od żyda wziął latarnię dla przodem idącego sługi i Justysię jeszcze płaczącą, przelękłą, niespokojną o matkę i Bolesława, wsadził, samotrzeć z nimi spiesząc do Zaborza. Dwóch ludzi zostawiono na straży u drzwi komory; syn arędarza wysłany został do miasteczka.
Dziwny był widok tej karczmy w chwili gdy powóz odjeżdżał; ognie świecące wszędzie, ruch niezwykły, zmienione twarze mieszkańców, ich urywane i tajemnicze z sobą rozmowy, jęki i wołania w komorze zapartych, tworzyły coś strasznego i fantastycznego. Zmora z dwoma ludźmi Bolesława, z siekierą na plecach, z fajką w zębach, począł przechadzać się poważnie przed drzwiami więzienia, długą obiecując sobie gawędę.
W komorze, do której zaglądał, Zabijaka, Jagoda, Dubina i Sołowej, kozacy Kalanki z twarzami pooszarpywanemi leżeli, stękając obok pana, przez litość czy przypadek złożonego na worach i garści słomy.
Alfred jęczał i zgrzytał zębami i rzucał się konwulsyjnie; rana jego obwiązana była, ale krew sączyła się z niej przez chusty; twarz jego blada, miała wyraz zapamiętałej rozpaczy, oniemiałej, bo niezmierzonej, okro-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/110
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.