Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W tem z za drzwi łagodny, pieszczony odezwał się głosek:
— Do kogoż to mówisz, mój Bolku?
— To mama!! — zawołał szybko zrywając się młody chłopiec. — Mówiłem z moim Wiernym. Ale gdzież mama była? szukałem jej i znaleźć nie mogłem. Godziż się to słabej, ledwie cokolwiek sił odzyskawszy, zaraz się znowu dobijać pracą? Moja mamo! moja najdroższa mamo!
Matka Bolesława, która z uśmiechem wdzięcznym weszła do jego pokoju, była nie młodą już kobietą, dziwnie wyrazistych rysów twarzy. Smutek i mocą duszy przytępiona boleść malowały się na niej; ciągła myśl i wysiłek, by osłonić powierzchownym spokojem wewnętrzne cierpienie, znamionująca niepospolitą potęgę woli, biła z jej rysów statecznych. Ubrana ubogo ale czysto i niemal wykwintnie, wysokiego wzrostu, postawy poważnej, pani Wilczek zastanawiała nietylko ostatkami wielkiej niegdyś piękności, dziś jeszcze bardzo widocznej, ale ogółem rysów charakterystycznych i przejętych duszą silną. Jakby męczeńska aureola światła błyskała na jej wybladłych skroniach, tem wybitniej, że heroicznie stłumić w sobie i upokorzyć usiłowała ten wspaniały wyraz zwycięskiej boleści.
Wejrzenie jej było łagodne, słowo dźwięczne i miłe, uśmiech macierzyństwem przejęty; całość twarzy tworzyła jedną z tych głów, na które dość wejrzeć, by przez nie wyczytać napiętnowane palcem Bożym istoty wyższe... wybranych.
Na zapytanie syna odpowiedziała z uśmiechem żartobliwym i wesołym.
— Mój Bolku, tybyś mnie przez zbytnią swoją tro-