Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom I.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Osobliwsza rzecz, że w Polesiu każda wioska chwali się, że jest wybrzeżem Wołynia.
— Proszę nie przerywać.
— Żyli, powiadam, państwo Wilczkowie.
— Jakto? poeta zowie się Wilczek?
— Czegóż się dziwujesz? wilcy i poeci zarówno lubią lasy.
— Prawda, idźmy dalej.
— Ci tedy państwo Wilczkowie, szlachta, jak dowodzi herbarz, którego mam tylko tom czwarty, bez początku i końca, mieli mająteczek, cząstkę... Pobrali się z afektu, kochali się bardzo, i pan Bóg dał im syna. Chudo było koło nich, chędogo, ale ubogo; wlokło się to jednak dopóki Wilczek był w domu.
— A cóż się z Wilczkiem stało?
— Nie wiem dokładnie co; dość, że wdowa została sama z synkiem i cała się poświęciła wychowaniu jedynaka.
— Cóż to za stworzenie?
— Wypieszczony jedynak, któremu książki głowę zawróciły; w szkołach stronił od wszystkich, czytał i pracował, towarzystwa nie lubił... taki sam i teraz. Trzyma dzierżawę małą, bo im część ich odebrano; niby to gospodaruje, ale mi się wszystko zdaje, że więcej tam musi być gryzmolenia niż czego innego, bo z poczty raz wraz książki odbiera, na pocztę posyła, i nie zobaczysz go bez papieru za nadrą. Od nas stroni jak od ognia; po jarmarkach go nie zobaczyć, w kościele jak kobiecina modli się złożywszy łapki, słowem, coś osobliwszego... nie nasz...
— Więc jeśli go tak malujecie, a on myśli Alfredowi przeszkadzać, cóż to trudnego takiego jegomości przy-