Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom I.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

medje gra, ale w gruncie nic dobrego.
— Zmiłuj się, coś bo go za nadto potępiasz!
— Zapewne, że może za szparko go sądzę, ale ile razy tu przyjeżdża, po mnie ciarki chodzą — to nie darmo! I on tu nie bez myśli zagląda, a z Boikowskimi zbytecznie serdeczna przyjaźń...
Szybko to powiedziawszy, Stanisław starł stół przed panią i w chwili gdy gość wchodził, usunął się na bok, okiem go tylko mierząc surowem. Justysia szybko wysunęła się do drugiego pokoju.
Przybyły, któregośmy już widzieli w Zapadni, tak był teraz innym, że ledwie go poznać było można; rzucił wszystkie godła bałagulstwa, wdział suknię odmienną, a z nią zdaje się wyraz, charakter i mowę. Ubrany był wykwintnie, starannie, z pewną nawet pretensją, wyświeżony, uśmiechnięty, i jak wprzód rubasznym, tak tu grzecznym i nadskakującym wydać się usiłował. Twarz jego miała powłokę spokojną, beznamiętną, dobroduszną prawie. Zmiana ta dowodziła wprawdzie wielkiej siły nad sobą, ale znawcę ludzi byłaby przeraziła. Ten człowiek, co się tak zmienił dwa razy, nie byłże w głębi innym jeszcze, i jakim był?
Porównanie go z Bolesławem całe było na korzyść ostatniego: w tym biło serce, tu panowała głowa, a oczów błyski zdradzały gwałtowną namiętność. Nie ma niebezpieczniejszej pary nad zimną głowę z gorącemi spojoną żądzami — kiedy w nich serce nie bije.
Pan Alfred Kalanka z nadzwyczajną pieszczotliwą troskliwością, na palcach przystąpił do pani Żackiej, usiłując jak najmniej zrobić sobą szmeru, przesunąć się jak najciszej i zająć jak najmniej miejsca.
Przysiadł się przy niej od powitania, poprawił jej