Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom I.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

strony, prowadzić za sobą koniecznie zawody? Mnie się zdaje przeciwnie; przytem on jest poetą tylko, by się napawać poezją; sam jej nie tworzy, a zapał swój hamuje zawsze, ile razyby go chciał unieść z drogi rzeczywistości i powszednich obowiązków.
— Jakżeś wymowna w jego sprawie! — odezwała się matka — nie mówmy lepiej o tem i nie myślmy, Justysiu, zapomnij trochę o panu Bolesławie, zdaje mi się, że nadto główkę ci zawrócił. — Prawda? — spytała ciszej zarumienionej córki — prawda, kochanie moje?
Justysia nic nie odpowiedziała; szczęściem wszedł Stanisław.
— Ot znowu — rzekł — będziemy mieli jakiegoś gościa; widziałem bryczkę i poznałem konie.
— A! któż to taki?
— A to ten pan — jakże się zowie? co tu był kilka razy — z Otrębów... podobno Kalinkowski.
Pani sędzina spojrzała na córkę; ta nie zwykła taić swe uczucia, okazała lekkie zniecierpliwienie.
— To bardzo miły człowiek! — odezwała się sędzina.
— Tak, w Zaborzu może i bardzo miły — mruknął Stanisław — ale potrzeba go widzieć na jarmarku, albo u Szymka gdy z innymi sobie podobnymi hula... oj! tam to zupełnie co innego!
— Nie wiem, czemu ty go Stanisławie nie lubisz?
— Pozwolisz mi pani powiedzieć sobie żywą prawdę, jak to dawniej bywało, aniołowi memu nieboszczykowi mawiałem?
— I owszem kochany Stanisławie; wiesz, że mi to od ciebie miłe.
— Powiem pani, że to jest truteń i po wszystkiem — żywo zawołał sługa — przebiera się on różnie, ko-