Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szczając go powtarzając: — Nie mają się czém bronić! muszą się zdać!
Spytał Kietlicz o Mierzwę, a żyd oznajmił, że na zamku był więziony, ale nic mu się nie stało.
Na wałach zamkowych widać było zdala ludu dosyć, nie tak pusto, jak się spodziewano. Spokojnie stali patrzając, gdy z dołu ku nim wykrzykiwać Mieszka zaczęli i wołać, że Kaźmierz zmarł, że nie ma go już na świecie.
Do wrót ani Bolko, ani Kietlicz nie śmieli się zbliżać bardzo, posłali przodem pułkowódzcę Serba Muchę, który począł wykrzykiwać, aby mu otwierano.
Krzyknął raz i drugi napróżno, z za wrót nie odzywał się nikt, choć na wałach stał dokoła lud zbrojny. Zaczęli więc we wrota żelazem kute tłuc i bić, aż na okół jęczenia ich słychać było — i na to nic nie odpowiedziano. Trwało to dobrych kilka pacierzy, gdy na wyżki do wązkiego okna wyszedł ktoś i zagrzmiał głos.
— Precz od wrót, bo się kamienie posypią!
Pierzchnęli ci co stali bliżéj i zatrzymawszy się naradzali z sobą, wyszedł znowu Serb Mucha, wielkim głosem jakby na sądy wołał, albo wolę książęcą opowiadał — krzycząc:
— Książe Kaźmierz nie żyje, zamek trzeba poddać na Mieszka. Miasto otworzono — wrota