Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jechało to naprzód długo, bezładnie. Kupiło się, aż kilku konnych nadbiegło z okrzykiem.
— Idą! idą!
Ruch stał się wielki. — Idą!...
Ulicami poczęły już wciągać wojska Mieszkowe, które po odzieży i znakach łatwo odróżnić było. Na czele pierwszych jechał młody Bolko syn Mieczysława, chłopak dzielny, wesół i rycerskiéj postawy, przy nim krępy Kietlicz z twarzą czerwoną. Tuż u jego konia znalazł się już Juchim, jakby z pod ziemi wyrósł.
Trząsł się stary żyd z radości, za kolana obejmując to Kietlicza, to Bolka, a oczy mu się śmiały, a ręce podnosił, rzucał się, oglądał, tryumfował.
Na zamku cicho stało, jak mak siał. W dole krzyczano: żyw nam niech będzie książe nasz Mieszek... Kaźmierz nie żyje!
— Kaźmierz nie żyje! — wołali nasadzeni. — Struli go miodem na uczcie Rusini! Na zamek! na zamek. Kaźmierz nie żyje!
Po mieście odgłos ten — Kaźmierz nie żyje! — poszedł jak piorun z ust do ust. Po twarzach ludzi widać było wielką żałość i trwogę. Łkać niektórzy poczynali jakby ojca utracili.
Ziemianie się oglądali tylko — wołając — na zamek!
Wszystek tłum z Bolkiem i Kietliczem, posypał się żywo, tłocząc, cisnąc ku zamkowi.
Juchim szedł przy koniu namiestnika, nie opu-