Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Będzie nas dosyć! — zapewnił Sędziwój.
Drudzy dwuznacznie głowami poruszali.
— Ilu liczycie? — spytał Serb.
— Żupanów z ich rodami i zawołaniem mamy siedemdziesięciu — dodał Sędziwój — toć znaczna rzecz.
Kietlicz nic nie powiedział.
— Przysporzy się ich, gdy wieść się rozszérzy, żeśmy na zamku i mamy go w ręku — ciągnął Sędziwój. Siedemdziesiąt zawołań, na głowy zbierze się dużo. Zamek opanować, pójdzie reszta sama!
— Zamek i biskupi dwór — poprawił Kietlicz. — Pełkę w rękach musiemy mieć, brata jego téż, bo ci są najstraszniejsi.
— Gdyby nawet wasze poczty nie nadciągnęły — mówił Dobrogost — naszych siedemdziesiąt żup, siła znaczna. Każdy swoich przyprowadzi, mają ich pogotowiu... Kto tylko mógł, od ciągnięcia na Ruś się wyzwolił.
— I z tém trzeba ostrożnie — przerwał Serb. — Gdy nadto wielu pozostać zechce w domu, Pełka i Miklasz mogą przewąchać, że się coś gotuje! Z każdego zawołania gorszych trzeba Kaźmierzowi dać, niech idą. Skoro się to na Ruś ruszy, resztę powołać od kołka do kołka i na Kraków!
Zaczęto się naradzać i obliczać pocichu, i zrzadka tylko szepty, głośniejsze wybuchy przerywały. Poza drzwiami zamkniętemi do wielkiéj izby gwar