Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie było, lub że chorzeli, a w końcu i wcale nic, bo już o nich zapomniano.
W Tęczynie jednak teraz, gdy pomiędzy ziemianami ciągłe wyprawy na Ruś, do Halicza, dla wypędzania jednych a osadzania drugich kniaziów, co raz częstsze a uciążliwsze, zrodziły niechęci i narzekania — co było nieprzyjaznego Kaźmierzowi tajemnie się na narady zbierało.
Biskup Pełka może nie przypuszczając aby tak blizko, pod bokiem księcia i jego coś się knuć mogło, nie zwracał na te zjazdy uwagi. Odprawiano je niby dla myślistwa i zabawy, a w istocie groźne były wielce. Mieszko miał tu ognisko, z którego skry sypały się na całą ziemię.
Od dawna już oczekując sposobnéj pory, gotowano się do jakiegoś zamachu na korzyść Mieszka, który niczém nie zrażony, zawsze pragnął i spodziewał się panowanie odzyskać. Teraz nowa do Halicza wyprawa, z powodu sporu Romana Włodzimierzowicza ze Wsewołodem Bełzkim niechętnym nastręczała pole do próby nowéj, śmielszéj nad inne nieudane.
Sama wieść o téj wojnie postanowionéj, jak się uskarżano, bez wiedzy i rady panów burzyła umysły. Korzystał z tego Mieszek i słał kogo tylko mógł ze swoich ludzi, aby tam ziemian podburzali.
Zapowiedziane były wielkie łowy na zamku w Tęczynie i, wrzekomo dla nich rozsy-