Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dnika syna swojego najstarszego Martka — ja go wezmę i dam rękę!
Mierzwie oczy się zaiskrzyły.
— Martka tu niema! — zawołał.
— To go przywiozą! — odparł żyd...
Stach myślał, wahał się — nie pewien co uczyni.
— Rozprawicie się o to z kim innym — począł — nie moja rzecz o twoim losie wyrzekać, ale moja dać cię w ręce komu trzeba...
— Tylko życia mi nie bierzcie! — przerwał Mierzwa — co chcecie róbcie ze mną — służyć będą.
— Służby twéj nikt nie potrzebuje — milcz — odparł Stach — Sam Bóg chciał abyś się dostał w ręce moje, nie puszczę cię..
Oba obżałowani stali jak martwi.
— Mnie kara Boża spotkała niewinnego — odezwał się Juchim — świadczę się Bogiem moim, którego imienia wymawiać nam nie wolno, żem nie uczynił anim pomagał do zdrady!
Podniósł oczy do nieba.
— Ten człowiek przyszedł tu po to aby mi życie wziął!
— Co się tu stało — odezwał się Stach uspokojony — pewnie z niczyjéj woli tylko z Bożéj. Mierzwa pójdzie ze mną do Biskupa, bo Kaźmierz mógłby mieć nadto nad nim litości. Ale wolno go nie poprowadzę. Po ludzi moich, posłać —